niedziela, 21 stycznia 2018

Umieram. Umieram emocjonalnie.

Umieram. Umieram emocjonalnie.
Wiecie kiedy pierwszy raz czułam prawdziwy smutek? Pierwszy największy ból emocjonalny jaki mnie dotknął, to śmierć mojego dziadka. Pamiętam, to jak dziś.. Chociaż miałam jakieś 6 lat. Pamiętam jak płakałam u mamy na kolanach, że jak to już nigdy z nim nie zagram w warcaby. Kolejne silne emocje jakie mnie spotkały, to pierwsze zakochanie i rozstanie. Przeżyłam, to tak bardzo, że zastanawiam się gdzie jest tamta Sylwia.. Nie potrafiłam wtedy oddychać. Wewnętrznie umarłam.. Powiedziałam sobie jakiś czas później, że nigdy w życiu już nie będę tak cierpieć przy rozstaniu. I jeszcze niedawno cieszyłam się tym, że nadal się to sprawdza. Dziś przeklinam te słowa. Tamte emocje, wtedy były tak silne, że każde inne wypadają na ich tle blado.. Nie wiem czy dorosłam, czy ponownie się nie zakochałam. Dobrze, że miłość to nie motyle w brzuchu i emocje.. Bo to znaczyłoby, że mogłabym jej już nigdy nie doświadczyć. Umarłam emocjonalnie. Nawet wtedy kiedy myślę sobie jak wiele złego mnie już spotkało... I kiedy myślę sobie, że wiele osób mogłoby tego nie wytrzymać. To nie czuję nic. Zero smutku. Nie potrafię się nawet porządnie nad sobą po użalać. Puszczam sobie smutna piosenkę i próbuje się popłakac. Fajnie? Nie. Bo radości też praktycznie nie odczuwam. Moment, który uważam za silne szczęście, takie które rzeczywiście odczułam, było w momencie w którym zdałam prawo jazdy. Nie wiem czemu ten moment, a nie np. zdanie matury. Ale pamiętam to szczęście.
Pomijając, że nie mam faceta, to ja nawet nie chce oświadczyn. Albo inaczej, boję się ich. Boję się, że nie będę wtedy szczęśliwa, że nie zareaguje we właściwy sposób. Za to niczego bardziej nie pragnę, niż mieć swoją własną rodzinę. Czuję wewnętrznie, że tuląc dziecko, nie będę się zastanawiała nad tym czy jestem szczęśliwa. Nie lubię swojego życia emocjonalnego. Tak bardzo chciałabym się cofnąć w czasie i być tak wrażliwa jak kiedyś. Mówią, że wrażliwość to przekleństwo. Dla mnie przekleństwem jest obojętność. Moja słaba pamięć, która nie pamięta (nie wliczając tego pierwszego chłopaka) pierwszych pocałunków, pierwszego kocham i pierwszego spierdalaj. Nie przywiązuje wagi do tych rzeczy. Czy to znaczy, że nie jestem zdolna do miłości? Może nie powinnam nigdy się wiązać, bo nie będę potrafiła kochać, a ponoc każdy na miłość zasługuje. Nie mogę więc kogoś ranić, a jednocześnie nie wyobrażam sobie, życia w samotności. Nie chce. Pragnę mieć duża i szczęśliwa rodzinę i nie potrafię kochać.

A teraz? Kładę się spać, żeby jutro obudzić się w swoim na pozór idealnym życiu. Wiem, że grzesze.. Bo nie mam na co narzekać w swoim życiu. Myślę, że gdyby je zestawić, to mogło by się okazać lepsze od takiego przeciętnego. Czy nie potrafię docenić tego co mam? Być może. Nie zastanawiam się nad tym, nie obchodzi mnie. To tylko życie, które jest już zaplanowane na kolejnych kartach histori, a co ma się wydarzyć i tak się stanie.

4 komentarze:

  1. Każdy z nas staje przed podobnymi dylematami, samotność i brak poczucia szczęścia to chyba bardzo bliskie sprawy

    OdpowiedzUsuń
  2. Powiem dosadnie. Pieprzysz! Każdy potrafi kochać, po prostu sama będziesz musiała odchorować i przetrawić pozostałości. Nie będą to miesiące, bo może nawet lata jak w moim przypadku. Zobaczysz, jak jasne potrafi być życie, naprawdę moja droga ;).
    I nie brnij w relację na siłę! Najgorsze to wdupić się w związek, gdy druga osoba nas rani, czasem dosłownie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ja nic nie muszę odchorować, nawet jesli bym chciała.. To nie potrafię tych emocji uwolnić. Wychodzę z założenia, że to była przeszłość i nie ma co do niej wracać. Ja wiem, że życie jest piękne i tak jak napisałam, jestem świadoma, że moje jest pewnie nawet lepsze od jakiegoś przeciętnego.
      Nie brnę w żadną relacje, a już tymbardziej w jakaś toksyczną ;)

      Usuń
    2. No to przetrawisz te emocje i życie rozjaśni się.

      Zalogowanie się bywa za trudne, wiem ;P

      Usuń