poniedziałek, 18 grudnia 2017

Do przodu! ;)

Na szczęście, ostatni post był tylko chwilową słabością i już następnego dnia mi przeszło.
Spotkaliśmy się i o dziwo, to była rozmowa bardzo na poziomie. On powiedział, że zaczął się leczyć, ja powiedziałam, że to niczego nie zmienia, a on dodał, że nie może mnie do niczego zmusić. Żadnego grania na emocjach. Toteż ta rozmowa przynajmniej dla mnie przebiegła w miare sprawnie ;)

Zostałam bez pracy. Moja umowa dobiegła końca. Projekt przy, którym pracowałam się zakończył... Ale jest szansa na kolejny kwartał, 15 stycznia mamy wiedzieć co i jak. Była to praca, która niewątpliwie dawała mi satysfakcje. Gdy ktoś mnie pytał, gdzie pracuje i co tam robię, to lubiłam odpowiadać, że sprawdzam czy doradcy pracują zgodnie z obowiązującym ich standardem. Przez pół roku, odbyłam rozmowę z ponad 200 pracownikami. Każdego dnia to byli inni ludzie, którzy inaczej reagowali w stredujacych sytuacjach. Lubiłam, gdy przyjeżdżałam do oddziału ponownie i dawałam lepszy wynik niż poprzednim razem, odnotowujac progres. Między oddziałami szły pogłoski, że ja to ta dobra. Zawsze starałam się, żeby rozmowa była motywująca na przyszłość nawet pomimo złego wyniku. Zawsze w dobrej atmosferze. Później jak już doszły te plotki o mnie, do mnie samej, to czułam momentami presję, że muszę się uśmiechać, żeby ktoś nie czuł się pokrzywdzony, że u jego kolegi/ koleżanki to taka miła byłam, a u niego to tragedia 😂

Więc na razie.. Przez miesiąc "odpoczywam" . A prawda jest taka, że dziś pierwszy dzień siedzę w domu i mnie nosi.. Nie wiem co z sobą zrobić.

W planach mam pisanie licencjatu i muszę się pochwalić, że ostatnio moja promotor, powiedziała mi, że bardzo ciekawa praca, fajnie się czyta i oby tak dalej ;) więc dodała mi skrzydeł ;)

Weekend minął mi bardzo przyjemnie. W piątek pojechałam do przyjaciółki na piwko i pizze, w sobotę byłam odwiedzić znajoma, która ma świetnego 3 letniego synka, więc też sobie posiedzieliśmy. A w niedzielę u chrzesniaka na urodzinach. Później z rodzinką na kręgach i pizzy. Wracając spotkałam się na chwilę z P.
Czyli intensywnie, tak jak lubię najbardziej :)

niedziela, 10 grudnia 2017

Rozstanie x 2.

Nie dam rady. Czuję jakbym to jutro miała się z nim rozstać. Jakbym to jutro miała podjąć tę decyzję... A przecież zapadła ona już dawno. Dlaczego więc dzisiaj jest mi tak cholernie żal tego wszystkiego? Przed oczami mam wszystkie te dobre chwile..nasze pierwsze wakacje, jego uśmiech o poranku.. Przypominam sobie jak lubiłam być budzona telefonem od niego.. Jak przytulal mnie przed zaśnięciem... I jak wtedy było mi dobrze. Widzę nas beztroskich, jedzacych śniadanie w sobotę na balkonie. Wspólny spacer i jak chronił mnie przed wiatrem. Tak bardzo ciężko będzie mi mówić, że to koniec. Nie lubię końców. Nie lubię mieć świadomości, że coś jest ostatni raz. Tak bardzo do wszystkiego się przywiązuje.. I jedynie myśl, że żyłam teraz przez 3 miesiące bez niego, uświadamia mi, że potrafię. Przecież nawet za nim nie tęsknilam. Z dnia na dzień przestał dla mnie istnieć. Nie rozpamietywalam. Wiedziałam, że dobrze się stało. Ze nie było innego wyjścia.. Po tym, piekle w Chorwacji. Samo się zakończyło. Nikt nie musiał nic mówić. A ja chwilę później wróciłam do normalnego życia. Kiedy dziś powiedziałam siostrze o swoich lękach.. Odpowiedziała mi "zobacz, jak teraz zajebiście żyjesz" . I pewnie ma rację. Bo tak jest.
Ale nie mogę pozbyć się myśli, że dziś mieszkalibyśmy już razem. Ze być może byłabym narzeczona, bo miało się to stać w tym roku. Ze mogłabym zacząć budować rodzinę o której zawsze marzyłam... I nawet nie chodzi o to, że ja z nim chce budować tę rodzinę. Chodzi o to, że po prostu pragnę tej rodziny bardziej niż czegokolwiek innego w życiu.

Poszedł na odwyk. Poprosił o jeszcze jedno spotkanie. Nie zgodziłam się... Ale później za namową zdecydowanie bardziej doświadczonej kobiety zdecydowałam się, że się z nim spotkam. Ona powiedziała, że jeśli powiem mu na żywo, że to koniec to wybrzmi to zdecydowanie dosadniej niż powtarzać, to w smsach. I dlatego się zgodziłam. Miałam przygotowane nawet co powiem. "Nie wymagaj ode mnie, żebym z Tobą była. Alkoholikiem się jest przez całe życie, a ja nie chce się przez całe życie bać. Dziś może dla Ciebie alkohol nie istnieje, ale nie wiesz co będzie jutro, za miesiąc czy 5 lat. Jeśli mnie kochasz, to sam postanowisz odejść, żeby mieć pewność, że nigdy więcej już mnie nie skrzywdzisz " . I proszę trzymajcie kciuki, żebym to zdanie wypowiedziała. Bo dziś wyjątkowo mocno mam ochotę go przytulić... Być może dlatego, że wiem, że już nigdy nie będę miała okazji. Kiedy godziłam się na to spotkanie nie było we mnie żadnych emocji.. Dziś nie mogę sobie z nimi prowadzić i proszę Boga o siłe przed jutrzejszym spotkaniem.

piątek, 17 listopada 2017

Wszystko stało się rzeczywistością.

Nie wiem co to oznacza, że tydzień ma 7 dni. Mam poczucie, że mój ma 2, może 3. Czas pędzi jak szalony. Wypracowałam sobie schemat. Poniedziałek, wtorek - praca. Środa-piątek uczelnia. W weekend same przyjemności. Nie wyobrażam sobie też już weekendu, żeby nie wyjść na piwo. Uwierzcie, że po całym tygodniu potrzebuje się trochę wyluzowac. Bo po za stałym planem dnia, jest jeszcze siłownia, pisanie pracy licencjackiej i szeroko rozumiane życie towarzyskie. Ale ja nie o tym, tym razem...

Odkąd zaczęłam spotykać się z P. (tym sprzed 5 lat) cały czas się do siebie zbliżamy... I wiecie co? Ja nie potrafię w to uwierzyć, że to czego kiedyś tak bardzo pragnęłam dzieje się właśnie teraz. Wyciąglam ostatnio pudeło z wspomnieniami.. A tam listy, które pisałam do wszechświata, że tak bardzo chciałabym z nim być... Nie wiem czy to co dzieje się teraz jest odpowiedzią na moje prośby, czy to przeznaczenie, a może zwykły przypadek.. Ale autentycznie się wzruszam gdy o tym wszystkim myślę. Zawsze kojarzył mi się z nim piosenki kombi.. Wiecie "czekam na cud na jeden Twój znak, by móc cofnąć czas" itd.. I to się właśnie teraz dzieje. Słucham tej piosenki i nie mogę w to uwierzyć, że spełniło się! Później kolejnej 'wszystko jest jak pierwszy raz....' I znowu uśmiecham się do samej siebie..  Ostatnio byliśmy w aucie i puściłam właśnie jedna z tych piosenek. Stworzyłam sobie sama patos tej sytuacji. Na przemian więc śmieje się i wzruszam w związku z tym co się dzieje. Puenta tego wpisu niech będzie, żeby uważać o czym marzymy i o co prosimy.. Bo nigdy nie wiadomo, kiedy nasze życzenia zostaną wysłuchane. Ja dostałam feedback po 5 latach...

Nie mam jednak co do tej relacji żadnych oczekiwań.. Nie zastanawiam się nad tym wszystkim. Chcę wykorzystać każda chwilę, która jest nam dana.. Świadoma tego, że w końcu dojdziemy do etapu, gdzie trzeba będzie podjąć jakaś decyzję. A możliwości są tylko dwie. Albo, to będzie koniec zupełny. Bo raczej po tym wszystkim co dzieje się teraz przyjaźń już nie będzie możliwa. Więc tracimy, to chociażby co było przez te 5 lat, czyli najnormalniejszy koleżanski kontakt.. Albo wydarzy się coś więcej..

I wicie dlaczego to teraz tak wybuchło? Bo zawsze byliśmy po za swoim zasięgiem... Bo zawsze komuś nasza znajomość przeszkadzała. Bo najpierw ja byłam z D. Który był chorobliwie zazdrosny o niego.. Do tego stopnia, że jak zostawiłam swój telefon, żeby iść do toalety to usuwał mi jego numer... Później, on był w związku.. I nie wiem czy pamiętacie, ale skończył się on tak, że D. Powiedział jego dziewczynie, że mamy z sobą kontakt, który absolutnie był w 100% koleżanski.. Ale nie wytłumaczy się tego komuś, kto ma klepki na oczach.. Więc przez moment się do siebie w ogóle nie odzywalismy. Po pół roku od tamtej sytuacji, zgodził się wreszcie ze mną spotkać, żeby poznać moja wersję wydarzeń, ale kolejne pół roku zajęło jemu, żeby i mnie przeprosić za całą sytuację. A teraz? A teraz oboje jesteśmy wolni. I nikt nie robi nam problemów o to, że z sobą rozmawiamy. I wreszcie możemy spędzać czas tak jak chcemy w swoim towarzystwie i nikt nie ma o to do nas pretensji. Więc bez względu na to jak to się wszystko skończy. Cieszymy się, tym co jest. Bo jak wszystko w życiu dane jest nam to tylko na chwilę.

wtorek, 7 listopada 2017

Spontaniczny weekend.

W piątek, wróciłam z pracy, ściągałam szpilki i postanowiłam, że przez cały weekend koniec z nimi! Bo od jakiegoś czasu strasznie boli mnie kręgosłup w odcinku lędźwiowym (chyba) . Moje postanowienie skończyło się tak, że w piątek zupełnie spontanicznie poszłam z koleżanką na koncert comy, więc ubrałam botki ;D jeśli chodzi o koncert, to dobrze zaczeli i dobrze skończyli. Jeśli o mnie chodzi, to mogłabym przyjść na 3 ostatnie piosenki; spadam, los cebula i krokodyle łzy, sto tysięcy.. Później z drugą znajomą wyskoczyłam na dwa piwka..
W sobotę tak samo spontanicznie wyszłam z znajonym na piwo (z tym od szalika) . Weszliśmy do klubu i spotkaliście jego znajomego z bratem. No i tak sobie siedzieliśmy razem i chłopaka zachciało się imprezy. Na początku nie chciałam jechać.. Ale w końcu; raz się żyje. Na miejscu od jednego z nich usłyszałam, że dobrze, że nie zrobiłam maniany i z nimi pojechałam. Bawiłam się tak dobrze, że nie do opisania. Cały czas się śmiałam.. Skończyło się tak, że wróciliśmy do domu o 7 🙊 a miało być jedno piwko.. Ba.. Nawet z zastrzeżeniem, że nie bawimy do 6..
W niedziele natomiast byłam umówiona z dalszym kuzunostwem na pubquiz. Polega to na tym, że idzie się do pubu z swoją drużyna, zamawia piwo, herbatę, cole.. Dostaje arkusz odpowiedzi i walczymy z innymi drużynami na wiedzę ;D zabawa super, ale pytania były naprawdę bardzo trudne.. Brakło nam 2 punktów, żeby być na podium ;p

Tak, więc weekend był super.. Jeden z lepszych. Codziennie coś innego, z innymi ludźmi. I każdego dnia bawiłam się fantastycznie. Ostatnio takie spontaniczne akcje wychodzą mi zdecydowanie lepiej niż te planowane.. I tak np. z mojego planu bez szpilek wyszło tyle, że 1/3 weekendu właśnie w nich spędziłam.. 🙈

A dziś. Ciężki dzień. Praca, szybkie zakupy, 2 praca i wizyta u babci.. Miała być tylko kawa a w efekcie jechałam z nią załatwić bilet na autokar do biura podróży... Tak, więc padam na pyszczek...
Jutro od rana dla odmiany uczelnia, na której nie było mnie przez prawie 3 tygodnie 🙊 I obiecuję, jutro zaczynam pisać pracę licencjacką. Do końca miesiąca muszę oddać pierwszy rozdział, a ja nawet jednego zdania tam nie mam ;(

wtorek, 31 października 2017

Praca, stand-up i jak umówić się na kawę. Wszystko w jednym poście ;)

Jeśli chodzi o nowy projekt i pracę o której Wam wspominałam. Zapronowalam, żebyśmy najpierw stworzyli folder z ofertą. Myślę, że będę mogła im pomóc, chociaż na razie w inny sposób niż rozmawialiśmy. Ale zadanie dla mnie będzie na pewno zdecydowanie bardziej rozwojowe. Od początku świetnie się dogadałam z jednym z pracowników i mamy razem nad tym popracować.

Wczoraj też pierwszy raz byłam na stand-up'ie. Bilety kupiłam pół godziny przed rozpoczęciem. Był to to totalny spontan i niesamowicie mi się podobało. Ktoś, kto na to wpadł, był geniuszem. Stoi człowiek na scenie i Cię zabawia opowiadając głupoty. Na pewno będę chodzić od teraz regularnie i polecam każdemu. Widziałam różne występy np. W internecie, ale uwierzcie mi, że to bez porównania. Atmosfera w takim miejscu, gdzie jest to na żywo, jest niesamowita.. No i wszyscy są tam z dobrymi humorami... ;D 2h śmiechu, takiego szczerego.. No chyba nawet ludzie z depresja poprawili by sobie tam nastrój ;)

Teraz właśnie wracam z pracy. Siedzę w pociągu. I jakoś ten dzień mi nie leży.. W oddziale nie zaproponowali nawet kawy, a specjalnie rano nie piłam z myślą, że zrobię to na miejscu... Śmiejemy się z dziewczynami, że przy takiej pogodzie, to wręcz nie ludzkie, żeby nie zapronowac czegoś do picia ;) w dodatku z oddziału, na dworzec szło się ponad 20 minut! I gdy już rozmawiałam z ostatnim doradca, spytałam czy może orientuje się, jak dostać się szybciej na dworzec. Powiedział, że może pozwolą mu mnie odwieźć - to było miłe! Ale niestety nie mogłam skorzystać. Poszłam sobie i znowu spytałam kogoś z przechodniów.. I wiecie co? Taki chłopak powiedział, że może mnie tam podwiezc! Więc jest to zdecydowanie wartość dodana, jeśli chodzi o dzisiejszy dzień.
Po za tym umówiłam się na kawę z Pawlem. To takie proste dziewczyny. Ale pokaże Wam jak ja to zrobiłam, gdyby któraś się zastanawiała jak zaprosić faceta na kawę.

-idziemy na kawę? :) mam jakiś słabszy dzień.
- jestem wolny po 18 ;)
-idealnie.

Więc nie dali mi kawy w oddziale, to sama sobie pójdę, a może humor też będzie lepszy ;)

A no i ciężko mi odzyskać swoje rzeczy, wiecie od kogo. Koniecznie musi mi je oddać osobiście... I przez to ciężko się zgadać z jakimś konkretnym terminem. Cała ta sytuacja już mnie irytuje.. Bo nie mam ochoty na rozmowy, ale nie przetłumaczysz takiemu.. A inaczej nie odzyskam tych rzeczy... :/

niedziela, 29 października 2017

Ale przyznaj, że w sumie się żyje cudnie...

We wtorek się rozchorowałam. Wstałam chyba trochę z gorączka.. Nie wiem, nie mierzyłam. Ale czułam się na tyle dobrze, że chciałam jechać do pracy tylko troszkę później. Ostatecznie pociąg był opóźniony, tego dnia emerytury, a placówka bankowa jedna z większych, więc zgodnie z przełożona stwierdziłyśmy, że zrobie to kiedy indziej. I tak o to miałam wolne. Wieczorem byłam umówiona na bilard z Panem od szalika. Ograł mnie do zera :P
Wróciłam do domu i zmierzyłam gorączkę - 39. No więc kolejne tabletki. Niestety temperatura cały czas rosła. 40 stopni przez niemal całą noc. O 1 dzwoniłam już na pogotowie co robić, bo na prawdę nie mogłam wytrzymać. O dziwo potraktowali mnie poważnie i lekarz chyba z 3x powiedział co mam zrobić, krok po kroku. Rano poszłam do swojego rodzinnego i od razu antybiotyk. Nie żeby mój lekarz na wszystko antybiotyki przepisywał. Bo to był 2 raz, a chodzę do niego z 6 lat. Jakiś wirus. Grypa to nie była, nie bolały mnie mięśnie..w zasadzie nic mi nie było tylko gorączka i cholerny ból gardła.
Nie wiem gdzie się tak załatwiam. Może poprzedniego weekendu? Może cały tamten tydzień miał na to wpływ, bo trwał on 7 dni. Po za praca i uczelnia. Przez weekend miałam takie dodatkowe szkolenie niezwiązane w zasadzie z moją pracą. Od 9-18:30. Było genialnie, świetny prowadzący, kameralne grono, wspaniali ludzie. Dużo praktyki. Więc niesamowicie ciekawie. No i po pierwszym dniu szkolenia w sobotę chciałam jakoś odreagować. Początkowo byłam umówiona z koleżankami na piwo, ale coś im wypadło, więc zadzwoniłam do tego znajomego sprzed lat. Wiecie którego? (ostatnio zastanawiałam się czy nie odblokować na chwilę starego bloga, żeby wam moc podlinkować tamte wpisy o nim) . No i skończyło się tak, że pilismy wino na parkingu w samochodzie. Było super, słuchaliśmy sobie muzyki, śmialiśmy, opowiadaliśmy.. I tym samym do domu wróciłam dopiero po 3 ;(( I byłam taka zła, bo na drugi dzień szkolenia dotarłam dopiero na 13, zamiast na 9. Ale patrzyłam na to w ten sposób, że jeszcze więcej niż połowa przede mną. Zresztą na przerwie szybko powiedzieli mi co się działo i okazało się, że nie wiele mnie ominęło. A jeden z testów mogłam nadrobić podczas przerwy kawowej, bo bardzo chciałam ;) więc poprzedni tydzień bardzo intensywny, ten leniwy w łóżku w walce z chorobą... I wiecie co? Nie mogę się doczekać jutra! Mam taką ochotę się pomalować, ubrać szpilki, wsiąść w samochód i po prostu wyjść do ludzi! Nie pamiętam kiedy mi się tak pracować chciało.. Więc trzymajcie kciuki, żeby mi tego zapału starczyło do końca tygodnia, bo być może jutro będę się łapać na jeszcze jeden dodatkowy projekt. A co tam... Pisanie pracy licencjackiej poczeka... :P

Wam również udanego tygodnia! :)

niedziela, 15 października 2017

Film ze mną w roli głównej.

Piątek wieczór.
Umówiłam się z przyjaciółką na wino, u niej w domu. Razem z nami jeszcze jedna dziewczyna.

(wątek poboczny. Jesteśmy w nowo postawionym domu, wszystko jeszcze pachnie nowością. Zaczynamy być głodni. Okazuje się, że w zamrażarce są frytki, ale nie ma ich jak zrobić, bo nie potrafią z bratem obsłużyć piekarnika!!! Jestem więc z siebie dumna, bo podołam. Trochę się naklikalam, ale nic hiper skomplikowanego. Morał jest taki, że blondynka też potrafi!)

Wypiłysmy 3 wina, po winie na głowę i zachciało nam się na miasto. Po ta pierwsza przyjeżdża chłopak, więc zostałam ja i moja przyjaciółka. Wpadamy do pijalni jeszcze na szybkie shot. Dla mnie 2x cytrynowka i możemy iść dalej. Wchodzimy do klubu. Nie jakiś duży. W zasadzie, to chodzimy tam od niedawna. Zazwyczaj towarzystwo dużo starsze od nas, ale przynajmniej mało patologi. Ruszamy do baru. Zamawiamy kolejne shoty i siadamy przy stoliku. Śmiejemy się, opowiadamy, bawimy świetnie. Dobre humory zdecydowanie nam dopisuja. Podchodzi kelnerka i mówi, że ktoś dla nas zamówił shoty. Pytamy kto, ale odpowiada, że nie wie i odchodzi. Rozglądamy się i na którego mężczyznę nie spojrzałam, ten się uśmiechał. Mógł więc to być każdy. Śmiejemy się, że czujemy się jak w filmie, bo pierwszy raz mamy taką sytuację i pijemy dalej. Przyszła pora, żeby trochę potańczyć. Jesteśmy chwilę na parkiecie. I nagle (!!!) widzę faceta. Tak bardzo w moim guście, że ojaaa! Uśmiecha się do mnie. Krzyczę chyba nawet trochę zbyt głośno do przyjaciółki, że właśnie się zakochałam (no dobra, byłam pijana) . Tańczymy dalej. I o matko... Po kilku piosenkach wreszcie pyta, czy zatańczymy. Ma kumpla, który zaczyna tańczyć z kumpla.
Wychodzimy też trochę na zewnątrz i siadamy przy stoliku. Tym razem dla mnie woda z cytryna. I tak impreza dobiega końca. Słyszymy 'proszę opuścić lokal' i wychodzimy.
Malo nam! Idziemy do innego klubu- zamknięte. Pub- zamknięty. I tak o to, kupiliśmy po piwie w monopolowym i poszliśmy do parku. Rozmawialiśmy, śmialismy się. Było świetnie! Nawet tańczylismy w tym parku. Nie uwierzcie, ale dalej czułam się jak w filmie. Oddali nam nawet swoje szaliki, bo zaczynało być chłodno. I tak o 6 rano, kumpela zamówiła ubera, a mnie doprowadzili obaj pod klatkę ;)

I wiecie co? Zapomniałam oddać mu ten szalik. Na prawdę zapomniałam, nie ze specjalnie. Zorientowałam się w przedpokoju jak spojrzałam w lustro. A wiecie co jest jeszcze lepsze? Facet nie ma Facebooka, numerami telefonów też się nie wymienilismy. Wiem tylko gdzie pracuje. Blisko mnie. Więc jutro podejdę po prostu, żeby oddać mu ten szalik.

Szalik- który naprawdę bardzo ładnie pachnie... :)

A czy dalej będzie jak w filmie? Dam znać.

sobota, 7 października 2017

Znów pokonać strach, odbudować wiarę.

Mówiłam już, że nie potrafię być sama?

Że jest mi ciężko? I to nie dlatego, że tęsknię za nim. Ba...! Nawet o nim nie myślę. Jest mi ciężko, bo nie mam z kim dzielić tego co się u mnie dzieje. Stwarzam pozory szczęśliwej, na moich ustach rysuje się grymas w postaci uśmiechu, ale do szczęścia mi dużo brakuje.
Dużo wychodzę na miasto, często spotykam się z znajomymi, różnymi. Wypełniam sobie dni, co weekend jestem na jakiejś imprezie, tłumacząc sobie, że nie ma co się zadreczac w domu i że nie wychodząc z niego mam mniejsze szansę na spotkanie męża.
A wiecie jaka jest prawda? Że tysiąc razy bardziej wolałabym spędzić te weekendy w łóżku, przytulajac się z ukochaną osoba. Kilka lat temu, marzyłam żeby wyjść do ludzi, a dziś...

W złym momencie to rozstanie. Za bardzo chciałabym już budować rodzinę, tworzyć dom. A teraz, to wszystko jest tak bardzo odległe, że niemal nie realne.

Rodzimy się w jeden dzień. Umieram w jeden dzień. W jeden dzień możemy się zmienić. I w jeden dzień możemy się zakochać. Wszystko może się zdążyć w ciągu zaledwie jednego dnia.

poniedziałek, 2 października 2017

Praca. Zostać czy odejść?

Dziś dzień w którym chciałam poinformować swoją przełożona, że chce odejść. Weszłysmy do pokoju, siadamy. Pada pytanie, o co chodzi? No to uśmiecham się i mówię, że Pani wie o co :)) na co pada odpowiedź, że wie.

No i jak się dowiedziałam "nie powinnam tego mówić, ale oddziały są najbardziej zadowolone z Twojej pracy" . Nie skromnie powiem, że tak przypuszczalam, bo moje koleżanki miały kilka trudnych sytuacji, a mnie to na szczęście ominelo.

No i mogłam zdecydować czy chce pracować jeszcze do końca umowy, czyli do końca października czy nie. Po czym dostałam propozycję, żebym pracowała tylko dwa dni w tygodniu kiedy mam wolne od uczelni, chyba, że sama będę chciała jakieś popołudnie gdzieś bliżej po uczelni. Że może w ten sposób będzie mi się lepiej pracować, jak będę miała trochę odpoczynku od pracy bo będę szła na tą uczelnie. I mam się zastanowić i do połowy października dać odpowiedź czy chce odejść, czy może jednak zostać.

No nie powiem, bo miło mi się zrobiło, że doceniają moja prace i że jednak komuś zależy na tym, żebym pracowała dalej ;)

A po za tym nie oszukujmy się, nie chce im się szkolić kolejnego pracownika i poświęcać mu czasu.

niedziela, 1 października 2017

Intensywnie na najwyższych obrotach, czyli tak jak lubię.

Ostatnie dni mam wypełnione maksymalnie. Czyli jest tak jak lubię, czuję że żyję.

Napiętym do granic możliwości dniem, był czwartek.

Rano pojechałam na rozmowę rekrutacyjna. Chcę zmienić pracę, ponieważ w tej aktualnej wykańczaja mnie podróże komunikacja miejska, więc rozglądam się za czyms innym. Jak to powiedziała osoba, która mnie rekrutowala "jest Pani pierwsza, więc nie wiemy kto będzie dalej, ale na 90% może się Pani spodziewać zaproszenia na drugi etap rekrutacji" . No i tak się też stało, zadzwonili kolejnego dnia, a przede mną drugi etap we wtorek.

Później szybko wyjątkowo pojechałam do pracy samochodem. I powiem wam, że gdybym mogła nim jeździć nie na swój koszt, to byłaby to praca prawie idealna. Pogoda była super po tylu dniach deszczu, więc energia mnie rozpierala.

Wróciłam do domu, wyskoczyłam dosłownie na 4 minuty do łóżka i musiałam z niego tak samo szybko wyskoczyć, bo musiałam załatwić jeszcze jedna sprawę na mieście.

Później, pojechałam z siostra i szwagrem po jej samochód, bo się popsuł i potrzebny był kierowca.

Wróciłam do domu i już w biegu pakowalam torbę, bo umówiona byłam na tenisa z znajomym. Ci którzy obserwują mnie od jakiś 5 lat, mogą go jeszcze kojarzyć.

I powiem Wam... Uwielbiam grać w tenisa! Nie wiem dlaczego tak późno tego spróbowałam i żałuję, że nie mam osoby z którą mogłabym grać regularnie.

Po tenisie poszliśmy sobie na spacer i wróciłam do domu przed 22 w 100% spełniona, że wykorzystałam każda minute tego dnia.

I śmieje się z samej siebie, bo żeby się ze mną umówić, to na prawdę trzeba się teraz w kalendarz wpisać ;D ale z tego też się cieszę, bo to znaczy, że mam z kim się spotykać i spędzać miło czas ;)

Miłego kolejnego tygodnia! Mój na szczęście zapowiada się znowu bardzo intensywnie!

środa, 27 września 2017

Dobro wraca. O dobrych ludziach.

Dużo dobrego ostatnio spotyka mnie z strony innych ludzi.

Pracuje mobilnie. Wczoraj podjechałam pod miejsce, gdzie miałam pracować, wysiadłam z samochodu i stoję jak ta kwoka przy parkomacie, bo przecież tam się nic nie świeci. Młody chłopak zaraz do mnie podbiegł z słowami "już służę pomocą" . Okazało się, że nie mam drobnych, chciałam rozmienic w sklepie, ale Pani nie miała.. I tym razem taki starszy Pan, dał mi 2zl, żebym sobie zapłaciła za ten bilecik. Nie chciałam przyjąć, ale ostatecznie serdecznie mu podziękowałam.
Dziś podróżuje pociągiem. Nienawidzę tego robić. Nienawidzę komunikacji miejskiej, a niestety tylko za bilety wracają mi pieniądze. I jadę sobie tym pociągiem, sprawdza mi Pan bilet i mówi, że trzeba będzie się przesiąść! Mężczyzna obok dostrzegł moja panikę i zagadał dokąd jadę. Okazało się, że lepiej będzie jak pojadę nie co inaczej. Rozpisal mi to wszystko na karteczce i zdecydowanie jego połączenie było lepsze niż, to które ja początkowo znalazłam. Później miałam pociąg o 15 lub o 16 30 z tym, że tym późniejszym byłabym dopiero ok 19 w domu, więc bardzo mi zależało żeby się wyrobić na wcześniejszy. Dosłownie przebieralam nogami, a wszystko szło jak krew z nosa. W końcu wolna, wbiegłam i pedze na autobus. Zapytałam jeden Pani w samochodzie, którędy mam biec i była na tyle miła, że podrzuciła mnie pod sam dworzec w dodatku obwodnica, bo jak powiedziała autobusem, to bym nigdy nie zdążyła. Chciałam jej zapłacić, ale też nie chciała nic przyjąć, grożąc, że wtedy będzie musiała mnie wysadzić ;)
Na prawdę.. Niby nic.. A jednak zyskuje się wiarę w dobro ludzi. Każda z tych wymienionych osób była zupełnie inna, zupełnie w innym wieku, a jednak każda z nich zrobiła dla mnie coś zupełnie bezinteresownie. Chcę wierzyć, że to ta dobra karma do mnie wraca.
Jestem niesamowicie pozytywnie naładowana dzięki tym osobą, których pewnie już nigdy więcej nie spotkam, dlatego korzystając z w chwili dla siebie, siedząc w pociągu postanowiłam się tym z Wami podzielić.

Miłej dalszej części dnia! :)

środa, 13 września 2017

Nieszczęścia.

Rozchorowalam się z tych wszystkich nerwów.

Pierwszej nocy, gdy spałam w domu, śniło mi się, że jestem w swoim pokoju z którego nie potrafię się wydostać. Przebudzilam się, usiadłam na łóżku, miałam otwarte oczy i dalej nie wiedziałam co się dzieje i gdzie jestem, dopiero do pokoju weszła moja siostra, która obudziły moje krzyki w nocy, żeby spytać co się dzieje i zapaliła światło. Dopiero gdy, to zrobiła zorientowałam się gdzieś jestem.

Wczoraj ledwo wróciłam z pracy.. Pierwszy raz miałam tak miękkie nogi, jak z waty.. Weszłam do najbliższego sklepu i nie potrafiłam zapłacić za batona bo tak mi się trzęsly ręce.

Mam klucia w okolicach żeber i jakieś nerwobole na sercu. Nie mogę spać, ja największy śpioch, nie potrafię spać.

Nie nie przeżywam rozstania, nawet o nim nie myślę. Cieszę się, że to się skończyło. Przeżywam, to do jakiego stanu się teraz doprowadziłam. Nie potrafię jeść i trzesa mi się ręce. Przeżywam to, że nie potrafię normalnie pracować, że w przyszłym tygodniu mam dwie poprawki, że wczoraj wieczorem zmarł mi sąsiad, którego znałam od urodzenia i byliśmy jak rodzina.
Jestem spłukana po wakacjach, a wczoraj skończył mi się przegląd i ubezpieczenie w samochodzie.
Chyba wszystkie nieszczęścia na mnie spadły i mam nadzieję, że nie wypowiadam tego w zła godzinę, bo zaraz przekorny los pokaże mi, że może być jeszcze gorzej...  Na razie nie mam siły na nic. Dziś pierwszy raz chyba od 10 lat wyszłam w niewyprostowanych włosach. Nie chce mi się nawet tego zrobić. Najchętniej leżała bym w łóżku i po prostu się zmartwiała i uzalala nad sobą.

Poszłam dzisiaj do lekarza, żeby zrobić badania i czekam na wyniki..

czwartek, 7 września 2017

Piekło w raju.

Po ostatniej akcji z alkoholem M. Poszedł na spotkanie AA. I był tam raptem 3 razy. Wypowiedział nawet magiczne zdanie "jestem alkoholikiem". A później zawsze było coś ważniejszego, albo praca, albo "jestem zmęczony". Później na spotkaniu powiedzieli, że trzeba odróżnić alkoholika od pijaka, bo alkoholik pije bo musi, a pijak pije bo lubi. I w ten o to sposób M. Stwierdził, że jest pijakiem, a nie alkoholikiem. No super.
Przez 6 tygodni nie pił, albo tylko mówił, że nie pije. Ale układało się między nami na prawdę dobrze. Odliczalismy czas do naszych wakacji. I wiecie co tutaj się wydarzyło? Na tych wymarzonych wakacjach? No pewnie, że wiecie! Wpadł w kolejny ciąg alkoholowy. Dzisiaj jest półtorej tygodnia jak pije dzień w dzień. A ja przechodzę tutaj piekło. Niemal większość czasu spędziłam tutaj zupełnie sama. Sama szłam na plażę, sama jadłam i sama wracałam do domu. Przez większość dnia, gdyby nie to, że mogłam porozmawiać z rodziną czy przyjaciółmi przez telefon, to nie miałabym się nawet do kogo odezwać. A on? Robił wszystko, żeby tylko jak najbardziej zrobić mi na złość. Wzywał, wypierdalał.. Jak już nie miał zaczepki, to przywalał się do mojej rodziny. No horror. Musiałam wynająć nawet osobny pokój bo nie dało się wytrzymać. Pewnego razu przyniosłam mu pizze żeby coś zjadł, to zamiast dziękuję, usłyszałam soczyste wypierdalał.
I próbowałam po tym wszystkim, żeby było dobrze, żeby zapomnieć i spędzić ten ostatni tydzień wakacji tak jak należy. Wytrzeźwial na ten jeden dzień, a właściwie to pół dnia, bo po południu powiedział mi, że to koniec. Ze on nie chce ze mną być. I ja również nie chce być z nim, ale chciałam o tym powiedzieć dopiero w Polsce, żeby jakoś dotrwać do końca tych wakacji. Uprzedził mnie, powiedział, to pierwszy i poszedł po kolejne piwo.
Wyrobiłam sobie własny rytm dnia. Starałam się wstawać później z łóżka, szłam na plażę, siedziałam do oporu, wracałam do pokoju i szłam na leżaki przed dom z książką. Tak czy inaczej, to były najgorsze wakacje w moim życiu.

Ten post napisałam będąc jeszcze tam na miejscu. Dziś jestem juz bezpieczna w domu. Zmęczona po pierwszym dniu w pracy.

Zaczynam kolejny etap w swoim życiu.

poniedziałek, 10 lipca 2017

Będę przyszłą panną młodą! Historia bez happy endu.



I chciałabym napisać coś pozytywnego, bo przecież te pozytywne rzeczy są cały czas.. Np. ostatnio byliśmy na weselu i ja złapałam bukiet, a on muchę i było super.
 Ale przychodzę kolejny raz, kiedy jest mi źle...

Pojechałam do niego już w czwartek. Zabrałam z sobą pożyczoną planszówkę, bo przecież to uwielbiamy. W piątek przyszła jego rodzina i graliśmy, pijąc przy tym drinki. Chyba nie muszę mówić, kto pierwszy odpadł, a właściwie to tylko jedna osoba odpadła. W sobotę mieliśmy jechać do mojej rodziny na wieś. Wstaliśmy rano, a on przytulony jeszcze w łóżku zapytał czy nie moglibyśmy przełożyć tego wyjazdu na wieś, a dziś spotkać się z jego przyjacielem, którego de facto ostatnio widział rok temu jak byliśmy razem w Krakowie. Znajomy ten chciał nas zaprosić na swoje wesele.
Uparłam się i powiedziałam, że nie bo w planach mieliśmy coś innego. Wyszedł zobaczyć się z nim rano i po powrocie, dalej próbował negocjować, żebyśmy zostali. Był już po piwie, więc powiedziałam, że ma mi zejść z drogi i ja wracam do domu. Szedł za mną i prosił, żebym została do samego końca, ale byłam w takich nerwach, że pojechałam do domu. Taka gówniarska scena.
Dojechałam do domu po 2h uspokoiłam się i miałam wyrzuty sumienia, że jestem taką egoistką. Że rzeczywiście możemy ten wyjazd przełożyć i skoro tak bardzo mu zależało i tak bardzo prosił, to mogłam ustąpić. Zadzwoniłam, ale nie odebrał bo spał. Więc stwierdziłam, że się wrócę i zrobię mu niespodziankę. Przyjadę, położę się obok, przeproszę za swoje zachowanie, pogodzimy się i pójdziemy zobaczyć się z tym znajomym. W drodze, zadzwoniła jego mama, że on wyszedł.
Więc dzwonię raz, drugi, trzeci... odrzuca połączenia. Napisałam, że jestem i o swoich zamiarach i dostałam tylko odpowiedź, że jego już nie ma. Więc kolejny raz wracałam do domu te 70km, a właściwie to zrobiłam kolejne 60km dalej i pojechałam do swojej rodziny na tą wieś jak miałam w planach.

Weekend był super, atmosfera mega rodzinna, ani przez moment nie przejmowałam się co się z nim dzieje. Do momentu, gdy w niedzielę wieczorem zadzwonił jego kumpel i spytał czy wiem gdzie jest, bo jak się okazało pojechał z nimi na działkę, a właściwie to dojechał do nich już napruty, a następnego dnia stracił się już nawalony. Wrócił jakoś do domu.
Dziś zadzwonił. Zapytałam tylko czy ma zamiar zrobić coś z swoim uzależnieniem i usłyszałam śmiech w słuchawce. Powiedziałam, że jeśli ma zamiar coś z tym zrobić, to daję mu na to 2 tygodnie, jeśli nie, to żeby był taki uprzejmy i zabrał swoje rzeczy. Ale chyba dalej był pijany.

I nie łudzę się, że coś się zmieni, a nawet jeśli będzie chciał iść się leczyć, to niesmak pozostanie. Prędzej czy później i tak sięgnie po alkohol. A mnie na samą myśl, że miałabym się w piątek wieczorem z swoim facetem nie móc napić wina, napawa pesymizmem. Alkoholik nie może pić wcale, nie może się nawalić ze szczęścia, że urodzi mu się syn, nie napije się na swoim kawalerskim, ani na imieninach cioci. A ja tego nie widzę. Mam świadomość, że to nierealne.

I skłamałabym gdybym powiedziała, że nie jest mi przykro. Jest. Z każdą godziną coraz bardziej, bo w mojej głowie ten związek już się zakończył. Bez happy endu.


poniedziałek, 12 czerwca 2017

O alkoholiku?


Pytałyście mnie też o mój związek. Aktualnie przechodzi jakiś kryzys. O wszystko są sprzeczki, cały czas się w czymś nie zgadzamy i po prostu oddalamy się od siebie, po mimo rozmów i wyjaśniania sobie pewnych kwestii. Przynajmniej tak to widzę z swojej strony. Jest jeden problem, który nie daje spokoju i ostatnio to on zapoczątkował tę lawinę nie porozumień. Mianowicie chodzi o alkohol. Pisałam Wam już kiedyś, że ma z tym problem. Przez kilka ostatnich miesięcy był spokój i było na prawdę świetnie. Zresztą mieliśmy bardzo gorący czas jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju imprezy okolicznościowe.
No, ale przyszedł dzień w którym poszedł z znajomymi i się upił. Prosił, żebym przyjechała do niego i żebyśmy poszli następnego dnia na urodziny jakiegoś tam kumpla. Stwierdziłam, że okej. Pojadę, bo to ponoć było dla niego TAAAKIE ważne. Przejechałam 70km. i zobaczyłam go napuchniętego od alkoholu. Ubrudzonego na twarzy jakimś sosem z hamburgera. W pokoju śmierdziało niemiłosiernie.. Poczułam się jak w jakiejś melinie. Więc powiedziałam uprzejmie, że ma maszerować pod prysznic bo śmierdzi tutaj. No to się obraził. I powiedział, że jak mi nie pasuje, to mogę wracać sobie do domu.. PRZECIEŻ PRZED CHWILĄ PRZYJECHAŁAM, BO MNIE O TO PROSIŁEŚ. Tym razem to ja prosiłam, żebyśmy się pogodzili przed wyjściem, ale nie miał najwyraźniej na to ochoty. Przed wejściem na ogródek działkowy rzucił mi tylko hasłem: ściągnij focha z twarzy. A po 2 piwie chciał się godzić. Efekt był taki, że pojechałam do domu. Powiedziałam, że jeśli nie chce żebym wracała, to żeby wrócił ze mną do niego, bo nie czułam się na siłach ani żeby wracać te 70km, ani żeby zostać dłużej na tych urodzinach tym bardziej, że w samochodzie byłam już cała upłakana. Powiedział, że on chce zostać. No to został. Kolejny raz: Piwo> Ja.

Dwa tygodnie później, czyli tydzień temu znowu spotkał się z kolegami i tym razem postanowił (przepraszam za wyrażenie) najebany przyjechać do mnie. Kolejny obraz jego osoby, który mnie odrzucił. I właśnie wtedy chyba coś we mnie pękło. Porozmawialiśmy o tym dopiero w ten piątek. Pojechałam kolejny raz do niego, bo miał planowane urodziny w sobotę i jego mama mnie o to prosiła.. Wiecie gdzie mnie zabrał jak przyjechałam? Na piwo!!! Nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać. Finał jest jeden.. Albo akceptuję, to, że może być super przez tydzień, miesiąc, kilka miesięcy, lub kilka dni, ale finalnie i tak będę płakać, bo on znowu się napije. I ja się na to nie godzę.
Wiem jak absurdalnie, to zabrzmi, ale w tę sobotę idziemy na wesele. Nie chcę tam iść sama. Na takich uroczystościach rodzinnych jeszcze wstydu nie zrobił. A później to chyba będzie koniec. Jeszcze nie dawno taką decyzję podjęłam. Dziś wychodzę z założenia, że bez presji i zobaczymy jak to się dalej potoczy. Z jednej strony chciałabym z drugiej już nie. Więc chyba skoro mam te dylematy, to to nie jest to? Ale na jednej szali mam niedzielne śniadania do łóżka, a na drugiej alkoholika.

poniedziałek, 29 maja 2017

O korpo... I o intensywnym weekendzie pełnym emocji.

I teraz uwaga... Pora na ciąg dalszy... Gdybym miała napisać tę notatkę tylko o tym.. nazwałabym ją: O korporacyjnym fiucie.


W kolejnej części maila napisał, że ma 3 letniego synka i córeczkę, która przyjdzie na świat w czerwcu!!!!

A dziś na zapleczu, że ma ochotę mnie pocałować!! No czy Wy to rozumiecie?! Bo mnie się to w głowie nie mieści.. Na prawdę, myślałam, że takie rzeczy to tylko w filmach, albo z opowiadań się je znało. A to spotkało właśnie mnie. Oczywiście w ułamku sekundy przestałam się ekscytować i jeszcze bardziej doceniłam swojego faceta.

A weekend jak zawsze minął nam bardzo intensywnie.
W piątek mieliśmy jechać na urodziny mojej babci.. Ale przed tym kupić prezenty na dzień Matki, oraz właśnie na te urodziny. Jechałam z uczelni do galerii i jakiś facet we mnie stuknął! Myślałam, że zjedzie na pobocze, a on w długą.. To ja za nim.. Wytrąbiłam go przez całą drogę.. On pokazywał, że zjedzie, a później uciekał na kolejny pas. Już w pościgu za nim dzwoniłam pod numer alarmowy. Teraz facet nie tylko dostanie mandat za spowodowanie kolizji, ale również za ucieczkę. Bo oczywiście, numery rejestracyjne spisałam :) Efekt był taki, że spóźniliśmy się na te urodziny.. Ale na miejscu czekała nas jeszcze jedna niespodzianka.  A właściwie to już nie była aż taką wielką niespodzianką, bo gdy byliśmy w drodze zadzwoniła moja siostra, która dotarła na urodziny wcześniej, że na miejscu jest nasz tata, którego nie widziałyśmy min. 7 lat.

Jak wyglądało nasze spotkanie? Przyszłam. Wyszedł się przywitać, podałam rękę i powiedziałam dzień dobry. Przez cały czas nie zamieniliśmy z sobą ani jednego słowa. Gdy wychodził podałam mu również rękę i powiedziałam " do widzenia" . Koniec historii. No może jeszcze dodam, że z moją siostrą się przytulili, że mojej siostrze dał 100zł "na wakacje" i zapytał czy spotka się z nim we wrześniu, bo wtedy się przeprowadza.
Ze mną tylko "dzień dobry" i "do widzenia".
Wynika to pewnie z tego, że te 7 lat temu. Gdy byłam już trochę starsza, wygarnęłam mu wszystko złe co pamiętałam. Jak bił mamę i całą resztę. Dodałam jeszcze, że na jego miejscu wkład w nasze wychowanie traktowałabym jako życiową porażkę. Moja siostra była wtedy jeszcze młodsza i nie wchodziła w tego typu konflikty. I tak o to, wyszłam na tą gorszą. No trudno.
Przed 22 jechaliśmy do mojego.. A dodam, że to 70km dalej..
W drodze do domu zahaczyliśmy jeszcze o sklep. Kupiliśmy sobie po piwku i wypiliśmy w domu romantycznie przy blasku świec. Była to też dobra okazja, żeby porozmawiać o naszym związku, który ostatnio (fakt faktem trochę z mojej winy) się rozjechał. Na szczęście wszystko wróciło na właściwe tory..
A  jechaliśmy bo w sobotę byliśmy zaproszeni na 50 urodziny tym razem do jego cioci.Jesteśmy już weteranami takich imprez. Ja osobiście uwielbiam tego typu przyjęcia. Był DJ i dużo dobrego jedzenia. Ohh.. gdybym Wam napisała ile zjadłam, to nikt nie potrafi w to uwierzyć, że taki szczypiorek jak ja potrafi tyle zjeść :P

W niedzielę nadal pracowaliśmy nad swoim związkiem i w ten o to sposób spędziliśmy całą w łóżku. No dobra pod wieczór jeszcze ugotowaliśmy obiado-kolacje. Tzn. on gotował.. Ja pokroiłam paprykę :D

poniedziałek, 22 maja 2017

Niewinny korporacyjny flirt.

Już od kilku dni powtarzam sobie, że muszę tutaj coś napisać.. Bo później tych wszystkich rewelacji będzie za wiele.. No i stało się. Jestem w tak ogromnym szoku, że pora nadrobić blogowe zaległości i podzielić się z Wami kawałkiem mojego życia.

Od maja zaczęłam praktyki w banku. Zrezygnowałam z pracy, na rzecz bezpłatnych praktyk. Jak to mówią, czasami trzeba dać coś po prostu od siebie. A jak to się stało? Ano już piszę.

Chciałam wpłacić pieniądze na konto. Niestety wpłatomat był nieczynny, więc postanowiłam przejść się do drugiego, który okazał się również nieczynny. Z domu zabrałam tylko kurtkę i gotówkę. Przy okienku siedział miły, sympatyczny a w dodatku przystojny konsultant. Wpłacił mi moją gotówkę i od razu złapaliśmy wspólny język. Wiecie jak to jest jak się nadaje z kimś na tych samych falach. To czuć od razu. Więc spontanicznie zapytałam czy kogoś nie potrzebują. Powiedział, że popyta i dał mi swoją wizytówkę, żebym zadzwoniła pod koniec tygodnia. Tak też zrobiłam, ale nie było wtedy nic wiadome. On sam zadzwonił w poniedziałek i powiedział, żebym przyniosła CV. Więc niemal w podskokach to zrobiłam. Już na pierwszej rozmowie Pani dyrektor powiedziała, że jeśli tylko ja jestem zdecydowana, to ona mnie chce od maja. No i tak się stało. Pozamykałam wszystkie sprawy do końca kwietnia i udałam się na praktykę. On miał być moim "mentorem". Od razu się dogadaliśmy! Nie dało się do siebie nie uśmiechać. Ta sama energia.. Podawałam mu identyfikator, a on zupełnie "przypadkiem" dotknął mojej dłoni. Jak na filmach w zwolnionym tempie. Pretekstem żeby wymienić się numerami telefonu była pora lunchu, gdzie to ja szłam coś kupić i miałam zadzwonić jakie są smaki pierogów. Po czym i tak zapytał jakie ja miałabym ochotę spróbować.
Uwierzcie mi, że przez tydzień miałam ścisk w brzuchu jak rzadko. Nakręcałam się coraz bardziej i jednocześnie karciłam się za to. Nie mogłam się doczekać kiedy kolejny raz go zobaczę. Dziś szturchnął mnie w bok pod pretekstem czy mam łaskotki. Chyba same rozumiecie. Te przypadkowe dotknięcia, uśmiechy. Po prostu niewinny flirt, który sprawiał, że żołądek wywracało na drugą stronę. Dzisiaj powiedział, żebym podała mu maila, to napisze mi coś miłego. No i napisał... Że fajnie, że jestem w poniedziałki, bo miło zaczynać tydzień w uśmiechem na twarzy. W następnej wiadomości było coś jeszcze.... Ale o tym jutro! :)

środa, 4 stycznia 2017

Jestem! Krótkie sprawozdanie :)


Jestem! Nie zniknęłam.. Po prostu tyle się dzieje, że nawet nie myślę o tym, żeby coś tutaj naskrobać.
Z ważnych zmian to zaczęłam pracować. Nie jest to praca moich marzeń - call center, ale są na prawdę świetne warunki, no i zarówno zespół jak i atmosfera w pracy jest wspaniała :) Więc chodzę tam z przyjemnością. Najważniejsze jest w tym wszystkim dla mnie to, że mam naprawdę blisko, bo według mapy google, tylko 140m, i że mogę przychodzić kiedy chcę, więc łączę to z studiami dziennymi. I tak przychodzę np. na 3h rano, a później po południu na jeszcze jedną godzinę. Co jest też fajne to fakt, że nie wciskam ludziom jakiegoś gówna, nie naciągam bidnych starszych kobitek. Dzwonię do klientów, którzy już mają usługi w naszej firmie i w większości się zdarza, że obniżam im te rachunki, a nie podwyższam. Więc sumienie też mam czyste :)
Jedynie moje gardło wysiada :P Jak nauczyciele nam zawsze mówili, że  "psują" sobie gardła na nas, to nie wiedziałam o co chodzi. Teraz już wiem.. że rzeczywiście odczuwa się to fizycznie i nie była to tylko metafora.

Jeśli chodzi o święta, to wigilię spędzałam u siebie w domu z rodziną, później przyjechała też starsza siostra z facetem i dzieckiem i w takim gronie sobie siedzieliśmy, następnego dnia przyjechał mój facet i drugiej siostry facet dodatkowo, więc grono nam się powiększyło, a w drugi dzień świąt spędziłam, z Jego rodziną.
Więc zdecydowanie bardzoo rodzinnie, tak jak lubię ;)

Sylwestra spędziliśmy w domu, ale było cudownie. Mój mężczyzna zaplanował relaksującą  kąpiel, zanim wskoczyłam w sukienkę przy świecach i muzyce, a później tańczyliśmy sobie w salonie, przytulaliśmy na podłodze... :) A przed pół noca poszliśmy dom obok, gdzie była spora część jego rodziny i tam już z nimi świętowaliśmy Nowy Rok do 2. W Nowy Rok, też jechałam z jego rodzicami i bratem do drugiej babci złożyć życzenia noworoczne, więc znowu było bardzo rodzinnie.

A już niebawem mam urodziny i szykuje nam się kolejna rodzinna imprezka, tym razem jednak z moją rodziną ;)