poniedziałek, 12 czerwca 2017

O alkoholiku?


Pytałyście mnie też o mój związek. Aktualnie przechodzi jakiś kryzys. O wszystko są sprzeczki, cały czas się w czymś nie zgadzamy i po prostu oddalamy się od siebie, po mimo rozmów i wyjaśniania sobie pewnych kwestii. Przynajmniej tak to widzę z swojej strony. Jest jeden problem, który nie daje spokoju i ostatnio to on zapoczątkował tę lawinę nie porozumień. Mianowicie chodzi o alkohol. Pisałam Wam już kiedyś, że ma z tym problem. Przez kilka ostatnich miesięcy był spokój i było na prawdę świetnie. Zresztą mieliśmy bardzo gorący czas jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju imprezy okolicznościowe.
No, ale przyszedł dzień w którym poszedł z znajomymi i się upił. Prosił, żebym przyjechała do niego i żebyśmy poszli następnego dnia na urodziny jakiegoś tam kumpla. Stwierdziłam, że okej. Pojadę, bo to ponoć było dla niego TAAAKIE ważne. Przejechałam 70km. i zobaczyłam go napuchniętego od alkoholu. Ubrudzonego na twarzy jakimś sosem z hamburgera. W pokoju śmierdziało niemiłosiernie.. Poczułam się jak w jakiejś melinie. Więc powiedziałam uprzejmie, że ma maszerować pod prysznic bo śmierdzi tutaj. No to się obraził. I powiedział, że jak mi nie pasuje, to mogę wracać sobie do domu.. PRZECIEŻ PRZED CHWILĄ PRZYJECHAŁAM, BO MNIE O TO PROSIŁEŚ. Tym razem to ja prosiłam, żebyśmy się pogodzili przed wyjściem, ale nie miał najwyraźniej na to ochoty. Przed wejściem na ogródek działkowy rzucił mi tylko hasłem: ściągnij focha z twarzy. A po 2 piwie chciał się godzić. Efekt był taki, że pojechałam do domu. Powiedziałam, że jeśli nie chce żebym wracała, to żeby wrócił ze mną do niego, bo nie czułam się na siłach ani żeby wracać te 70km, ani żeby zostać dłużej na tych urodzinach tym bardziej, że w samochodzie byłam już cała upłakana. Powiedział, że on chce zostać. No to został. Kolejny raz: Piwo> Ja.

Dwa tygodnie później, czyli tydzień temu znowu spotkał się z kolegami i tym razem postanowił (przepraszam za wyrażenie) najebany przyjechać do mnie. Kolejny obraz jego osoby, który mnie odrzucił. I właśnie wtedy chyba coś we mnie pękło. Porozmawialiśmy o tym dopiero w ten piątek. Pojechałam kolejny raz do niego, bo miał planowane urodziny w sobotę i jego mama mnie o to prosiła.. Wiecie gdzie mnie zabrał jak przyjechałam? Na piwo!!! Nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać. Finał jest jeden.. Albo akceptuję, to, że może być super przez tydzień, miesiąc, kilka miesięcy, lub kilka dni, ale finalnie i tak będę płakać, bo on znowu się napije. I ja się na to nie godzę.
Wiem jak absurdalnie, to zabrzmi, ale w tę sobotę idziemy na wesele. Nie chcę tam iść sama. Na takich uroczystościach rodzinnych jeszcze wstydu nie zrobił. A później to chyba będzie koniec. Jeszcze nie dawno taką decyzję podjęłam. Dziś wychodzę z założenia, że bez presji i zobaczymy jak to się dalej potoczy. Z jednej strony chciałabym z drugiej już nie. Więc chyba skoro mam te dylematy, to to nie jest to? Ale na jednej szali mam niedzielne śniadania do łóżka, a na drugiej alkoholika.