poniedziałek, 17 października 2016

Nasza historia - czyli jak to się wszystko zaczęło.


Świadoma, że historię miłosne zazwyczaj ciekawią samych zainteresowanych, postanowiłam, że mimo tego przytoczę i naszą historię. Bo skoro i było miejsce na przeszłość tą złą, to pora na przeszłość nie tak odległą, ale za to piękną i teraźniejszość ;)


Kiedy to zbierałam się już wcześniej do założenia bloga, zapisałam sobie notatkę w laptopie, którą miałam ochotę opublikować i brzmiała ona mniej więcej tak:

"Jestem wolna, szczęśliwa i niezależna. I aktualnie mam tylko jeden problem. Nie potrafię mieć kolegów. Mimo, że świetnie (a przynajmniej tak mi się wydaje) rozumiem relacje między ludzkie. Widzę rzeczy, których nie dostrzegają inni. Wiem jak to wszystko funkcjonuje. Faceci, są naprawdę prości w obsłudze. I czekam na takiego, który mnie zaskoczy. Którego nie będę potrafiła rozgryźć. Który stanie się dla mnie zagadką. Który nie pozwoli się owinąć wokół palca. Inaczej się nudzę, a przy okazji komplikuję sobie życie."

A, więc żyłam sobie taka wolna, szczęśliwa i niezależna, kiedy to pojawiła się opcja, żeby jechać na majówkę. Propozycja padła od najlepszej kumpeli (nazwijmy ją Karolina). Wyjazd organizował jej starosta roku, żeby się mogli zintegrować, ale jak to zwykle bywa w takich sytuacjach pod koniec ktoś rezygnuje i robi się wolne miejsce. I tak o to pojechałam tam razem z nią. Mega się cieszyłam na ten wyjazd. To miał być mój kolejny dowód wolności i uwolnienia się z poprzedniej relacji. Wreszcie mogłam robić co chcę!
Ale.. Jak to zwykle u mnie bywa, gdy zaczyna mi na czymś bardzo zależeć, to zazwyczaj np. choruję! I tak było tym razem, pierwsza w życiu jelitówka (no dobra, może jak byłam mała to coś podobnego przechodziłam). Powiedziałam, że nie odpuszczę! W pociągu jechałam z termometrem pod pachą, ale było coraz lepiej. Dotarliśmy, świetna atmosfera. Starosta przyszedł po nas do pokoju, żeby zaprosić tam gdzie wszyscy siedzieli :) Nie, nie wpadliśmy sobie od razu w oko. Chociaż był niesamowicie gentlemeński i uprzejmy. Poszliśmy wszyscy tańczyć i wtedy znowu mnie dopadło. Wróciłam do pokoju.. I leżałam w łóżku zbijając gorączkę.. Ale po godzinie siły na nowo wróciły, więc i ja wróciłam do towarzystwa. Rozmawialiśmy z sobą przed domkiem. Mieliśmy podobne doświadczenia, podobne spojrzenie na świat. Jak on to mówił "mind connection". No i można by było powiedzieć, że się potoczyło... :) Napisał, umówiliśmy się. Na pierwszym spotkaniu pomógł dziewczynce w parku założyć łańcuch na rower, ponieważ strasznie płakała. Ładny gest, prawda? :)
Później to on zaprosił mnie do siebie na przegląd teatralny (mieszkamy od siebie jakieś 60km). Pojechałam.. oprowadził mnie po rynku. Po czym powiedział, że zupełnie przypadkiem ma tutaj dwa rowery (wspominałam, że strasznie chciałabym pojeździć, niestety mój rower się już do tego nie nadaje). Pojechaliśmy nad jeziorko. Nawet kocyk miał z sobą w plecaku. W pewnym momencie powiedział, że ma coś jeszcze. I wiecie co wyciągnął z plecaka? Bańki mydlane! Chyba nie muszę mówić jak bardzo mnie tym gestem urzekł? :) Później poszliśmy na ten przegląd teatralny, który się tam odbywał (oboje jak się okazało kochamy sztukę). 
Ale mimo wszystko, mimo całego jego zaangażowania ja miałam wątpliwości, bo przecież miał to być rok wolności! Miałam się z nikim nie wiązać i korzystać z życia! I powiedziałam mu o tym, że przykro mi, ale niestety na razie nic z tego nie będzie.A on mi odpowiedział, że na pewno nie ma zamiaru zrywać ze mną kontaktu. Bo w tym momencie ja coś naderwałam, a gdyby on postąpił w ten sposób, to kompletnie by to rozerwał, a tak mamy szansę, żeby to skleić. I tak mijał sobie czas, on się delikatnie wycofał, ale jednocześnie ciągle o sobie przypominał.I gdy ja znowu stwierdziłam, że wolność, że koniec z wszystkimi (bo jest tez wątek poboczny z pewnym facetem)... Zrzuciłam z siebie presje i nagle uświadomiłam sobie, że dobrze mi było w jego towarzystwie, że świetnie się rozumiemy.. I ja napisałam, czy nie zechciałby się spotkać. No i przyjechał :)

Śmiało mogę powiedzieć, że tworzymy związek idealny, wręcz książkowy. I wiem co pomyślicie, że to początek.. że zawsze jest różowo. To ja się ogromnie cieszę, że to jest początek! I mogłabym go przedłużać w nieskończoność. Chłonę, każdy dzień. Wiedząc, że są to najlepsze dni! Chociaż on uważa, że najlepsze dopiero przed nami.

A teraz trochę o nim. Studiuje zaocznie, pracuje, jak już wspomniałam uwielbia sztukę, bardzo dużo czyta, jest niesamowicie wrażliwy, opanowany, spokojny, tradycjonalista, jak sam mówi urodził się za późno, oboje mamy poczucie, że nie pasujemy do dzisiejszego świata i jego obecnych wartości..  A w dodatku świetnie gotuje!

Byliśmy razem na wakacjach. Przedostatniego dnia, gdy pogoda była przecudna poszedł do naszego domku, ugotował dla nas obiadokolację i przyniósł na plażę w opakowaniu, które zabrał wcześniej z restauracji. Jeszcze nigdy nic mi tak nie smakowało!
I czytał mi książkę na plaży na głos. Dla mnie to było niesamowite. Że znalazłam mężczyznę z którym mogę być na plaży i czytać!
Dba o mnie na każdym kroku i przede wszystkim zawsze okazuje mi szacunek. Przez 4 miesiące naszego związku nie usłyszałam jak krzyczy czy przy mnie przeklina. Otwiera mi drzwi w samochodzie
i na naszą miesięcznicę napisał dla mnie wiersz. Pierwsze litery tworzą moja imię i nazwisko dlatego przytoczę tylko kilka wersów w dodatku nie w kolejności.

A jak antyteza, tego co do tej pory było, 
A jak ambicja, ona nas łączy,
A jak aluzja, gdy mówi to wiem, 
A jak akceptacja, wszystkich wad i zalet
T jak troska, gdy mnie obok nie ma, 
R jak recepta, na wszystko co złe,
D jak dobroć, ona od niej płynie (...) 

Niesamowicie spersonalizowany, dla mnie przepiękny.

Jestem najszczęśliwsza, mam ochotę krzyczeć na głos jaka jestem przy nim szczęśliwa. I świadoma, jak wiele pracy włożył w to, żeby pokazać mi jak wygląda prawdziwa miłość. Jak sam przyznaje nie było to proste, ale było to warte tego co jest teraz między nami.

Kojarzycie ten cytat?

"Któregoś dnia obudzisz się w niedzielę o jedenastej, 
obok miłości swojego życia, zrobisz kawę i jajecznicę
 i po prostu będzie w porządku"

Możecie sobie tylko wyobrazić jak się uśmiechnęłam sama do siebie, gdy przeczytałam go po właśnie tak, kropka w kropkę spędzonej niedzieli. W dodatku właśnie tego dnia zrobiłam pierwszą w swoim życiu jajecznicę! :)

Na koniec życzę nam wszystkim takiej miłości. A sobie, żeby ta bajka nigdy się nie skończyła. :)

Kto dobrnął do końca? :P

2 komentarze:

  1. No ja dobrnęłam.
    Ale już za stara i za zgryźliwa jestem na takie historie:) Mnie to już "nie jara", jak mówi młodzież;)
    U mnie musi być konkret a nie bańki i wiersze.
    Ale- najważniejsze, że jesteś w końcu szczęśliwa i wyleczyłaś się z tego dupka!

    OdpowiedzUsuń
  2. O tak, ten cytat jest świetny. Czekam na coś takiego w swoim życiu. :)
    Oby to Twoje szczęście nigdy się nie skończyło. :)

    OdpowiedzUsuń